MACIERZYŃSTWO

Oliwkowa uczta

Śpię. Nagle słyszę tup,tup, tup. Hania już leży obok mnie i M. Czuję jej wzrok na sobie i wiem, że robi minę jak kot ze Shreka. Udaję, że śpię. Nie otwieram oczu. Szymo krzyczy z drugiego pokoju: „Mamo, mamo, wstawaj”. Wiem, że to już czas, żeby wstać, ale tak mi się nie chce. Urlop rozleniwia. Otwieram oczy. Hania jest 3 cm od mojej twarzy i nagle ślicznie się uśmiecha. Wie, że już otworzyłam oczy, więc zaraz wstanę. Zadaje mi poranne pytanie z takim entuzjazmem, jakby miała stos słodyczy przed sobą: „Wyspałaś się, tak, wyspałaś się”. Cóż mam powiedzieć…

Mamy teraz etap uczenia się załatwiania na toalecie. Idzie nam naprawdę nieźle. Hania czasem wybiera jeszcze nocnik, uwielbia wylewać zawartość w nim do kibelka i opłukiwać nocnik wodą. Poszłam się kąpać. Pośpiesznie myję włosy. Słyszę, że Hania obok w toalecie robi siku na nocniku. Słyszę, że opłukuje nocnik w zlewie. Coś woda za długo leci. Drę się z łazienki: „Zakręć wodę”. Za chwile cisza. Zakręciła. Obawę mam, ale staram się opanować i nadal myję włosy, odkręcam prysznic i już nic nie słyszę. Zakręcam wodę i słyszę, że w toalecie w zlewie nadal leci woda. Wyskakuję z wanny jak poparzony kot. Lecę i widzę syna chlapiącego się wodą i skaczącego po wodzie w korytarzu, Hania natomiast stoi na stołku i na maxa odkręca wodę w zlewie, którą przelewa nocnikiem na podłogę. Obydwoje roześmiani i mają ubaw po pachy. O matko! Wściekam się na siebie i na nią, na siebie, że jej nie przypilnowałam, na nią, że pewnie właśnie zalewamy sąsiadów. Rzucam 5 ręczników na podłogę i wszystko starannie wycieram. Szymo jeszcze w korytarzu skacze na bosaka po wodzie i ma nadal niezły ubaw. Wyganiam ich do pokoju, tłumaczę, że tu mokro, że mogą się przewrócić itd. Sprzątam z zapałem i modlę się w myślach, żeby nie przyszedł sąsiad z dołu. Otwieram szafkę pod zlewem, a tam cały zapas papieru toaletowego przemoczony. Starannie wycieram wszystko, papier kładę na balkonie, idę do kuchni, by resztki strzępków mokrego papieru wyrzucić do kosza. Tam spotykam Szymonka, który mówi, że wyrzuca opakowanie, łypię okiem na to opakowanie. O matko! To oliwka dziecięca, zupełnie pusta. Wpadam do ich pokoiku, a tam Hania, kierowniczka całego zamieszania tapla się w oliwce do ciała, wciera ją sobie w nogi i inne części ciała. Oliwka jest rozlana na podłodze i wygląda jak jeziorko. Hania wygląda jak mała świecąca się bogini, a świeci się od oliwki, którą wtarła sobie chyba już wszędzie. Przez chwilę naprawdę nie wiem co robić. Zabieram Hanię i Szymka do kuchni, sadzam do krzesełek, przypinam, daję coś do jedzenia- czyli zajmuję ich, a sama wracam do oliwkowego jeziorka. Kalkuluję ile było w butelce. Wylała wszystko… Pierwsza myśl to rozebrać się do naga i wytaplać się w tej oliwce jak Hania, bo szkoda mi tego specyfiku… To tylko myśl. Biorę ręczniki papierowe i staram się to wszystko wytrzeć. Potem rzucam ręcznik i staram się to wytrzeć po raz kolejny… Wracam do kuchni i patrzę, czy aby znów czegoś nie broją. Hania jest tak wysmarowana oliwką, że z jej bosej stópki kapie oliwka na podłogę w kuchni. Wycieram jej stopy i staram się osuszyć jej nogi. Potem podłogę. Patrzę na zegarek. Nie ma jeszcze 10. Pocieszam się, że jak tak dzień nam się zaczął to już później będzie super.

Pocieszam się tym, że to przecież kiedyś się zmyje, a olej dobrze zrobi drewnianej podłodze, a kafelki się teraz błyszczą 😉 Sąsiad jeszcze nie przyszedł, jest godz. 15.00. Nadal mam obawę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *